Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

o życie dzikich, niebezpiecznych zwierząt, siedzących za mocnemi kratami, które przepędza się batem z klatki do klatki.

LII.

Dnia 17 lipca 1839, około siedm miesięcy przed Blanquim, przywieziono do Mont i osadzono za podwójną kratą we wieży Perrine, Armanda Barbésa, Martin Bernarda, Delsada i Austena. Pod koniec tegoż roku 1839 osobnym konwojem przybyli więźniowie: Martin Noel, Roudil, Guilmain i Bézenac.
Zrazu cisza panowała, cisza klasztorna, namiętności tych ludzkich dusz zapadły w odrętwienie pod wrażeniem niewoli. Potem dreszcz przebiegł wszystkich, rozległy się szmery, zbudziła się dziecinna chęć narażenia na prześladowania ze strony znudzonych dozorców, poczęto drwić z ich autorytetu, zaczął się instynktowny bunt samotników, pozbawionych zajęcia umysłowego, odciętych od pracy fizycznej. Pierwszych dni, każdy dziwi się tej nagłej niewoli. Nowość ta go olśniewa. Budzą jego zainteresowanie owe drzwi, dzielące go od świata żywych. Myśl całą zajmuje ten fakt wytrącenia z wielkiej gromady ludzkiej. Jeśli ma wyrobioną zdolność brania rzeczy jak są, jeśli zawsze jasną będzie miał świadomość bezużyteczności woli, bezcelowości wobec uniemożliwienia jej przejawów, zniesie niewolę, zadowoli się drobiazgami, znajdzie sobie sposób życia. Ale takich niewielu. Przeważna część więźniów wpada w gniew. Gniewać się musi człowiek, którego pozbawiono wszystkiego, do czego nawykł, oddychania świeżem powietrzem, swobody ruchów, i szamocąc się w dusznej celi, wśród ścian, nie dających mu wyjść na szeroką przestrzeń.