Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

źni pragniemy uścisku dłoni przyjaciela, w którym oddajemy mu cząstkę siebie.
— No tak, zapewne — zamyśliła się Lili. — To jest dla mnie wogóle trudna sprawa — dodała — i źle się czuję, ilekroć się nad nią zastanawiam. Człowiek nieraz buntuje się przeciw swojej naturze, ale natura zwycięża... No, ale, Stef, skoro nie piszesz, to połóż się, staraj się zasnąć. Zabijający tryb życia prowadzisz. Odchuchałam cię, odpasłam i widzę, że cała praca moja idzie na marne. Wiem, że to, co robię, są to rzeczy drobne wobec tego, co ty tworzysz, ale wierz mi, że ta dreptanina, zwłaszcza gdy jest bezowocna, nuży.
— Co ja mogę poradzić, kiedy nie potrafię systematycznie — odrzekł Świda, a widząc jej twarz, jakby zagasłą, pocałował ją w czoło i rzekł: — Dobranoc!
— Dobranoc — odparła Lili i zamknęła oczy. Długo jednak zasnąć nie mogła. Myślała o Brunonie: co robi? Pracuje i hula!
I tak było istotnie.