Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trudności w zdobyciu potrzebnych dokumentów, i tak schodziło z dnia na dzień.
Dwa miesiące temu rozstali się trochę niezgodnie.
Drobne nieporozumienia doprowadziły Lilę do wniosku, który wyraziła w słowach:
— Stef... zróbmy pauzę. Idylla nie może trwać wiecznie. Antrakt obojgu nam się przyda.
Świda oponował, ale dość słabo, czuł, że może i ma racyę, i na razie doznał tego lekkiego uczucia zupełnej swobody, niezależności, wyzwolenia się z troskliwej ale nieraz irytującej go pieczołowitości Lili, która ze względu na jego słabe płuca, obchodziła się z nim, jak z chorem dzieckiem, dbała, by ciepło się ubrał, w porę jadł, mniej palił i nie przesiadywał po nocach... To też nieraz o późnej godzinie wstawała w bieliźnie, skradała się na palcach i, zakrywszy mu nagle garstkami dłoni oczy, przerywała pocałunkami pisanie. Ale nawet w tych słodkich chwilach on bywał często jakby