Strona:Gustaw Daniłowski - Dwa głosy.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
66
GUSTAW DANIŁOWSKI

z czerwonymi płomieniami po brzegach, jak gorące kłęby żółto-białego dymu, a że wiatru nie było, więc leżały nieruchomie na sklepieniu nieba.
— Jak dobrze i cicho! — pomodlił się Jerzy, zamykając oczy, jakby chciał się jeszcze głębiej w tej ciszy pogrążyć.
I gdy tak leżał, wypłynęły przed nim nagle spłowiałe oczy starca, koń z wytartymi bokami i cały Wimierz, a zaraz potem lata dzieciństwa i, jakby się zamknął łańcuch elektrycznej bateryi, jasna błyskawica rozświetliła świadomość. W tej jednej, krótkiej chwili olśnienia, Jerzy przypomniał sobie i zrozumiał odrazu wszystko:
— Tam, w rodzinnej wsi sia-