Strona:Gustaw Daniłowski - Dwa głosy.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
65
PRZERWANA CHWILA

aż raptem wydało mu się, że gdzieś, kiedyś widział tego chłopa, radło i takiego samego gniadego konia z wytartymi bokami. Obejrzał się; nie było już nikogo, natomiast myśl mu pochłonął nowy widok.
W dali — konające w czerwieni łuny zachodu, niby gniewne ognie strącanego w przepaść dnia; pod niemi pancerz rzeki, na nim ciemna plama tratwy z ognikiem płonącym blado, bliżej — wtulone w kępy drzew chaty ciche, a w dole kupka domków z jarzącemi światłami w oknach.
— Szabas! — szepnął Jerzy, pochylając się w tył; położył się na wznak i, jak to nieraz czynił, będąc malcem, jął patrzeć w niebo:

Tam wisiały drobne obłoczki

5