Strona:Gustaw Daniłowski - Dwa głosy.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
41
PRZERWANA CHWILA

zygzaków, były to raczej blade, rozlewne łuny jasności, coś, jakby uśmiech rozświetlający posępne oblicze nocy żałobnej po dniu we łzach zagasłym.
Czasem znów zdawało się, że tam za chmurami rozesłani przez Boga migają w szybkim locie aniołowie, a jak który z nich trąci skrzydłem o mroczną nieba powłokę, to się ona na zaziemską światłość otwiera.
To też ilekroć strop nieba się rozwidniał, z najgłębszych tajników duszy Jerzego tryskał jakiś cieplejszy, łkający zdrój, balsamem cichego smutku oblewał mu serce rozdarte, a kamień w piersiach roztapiał w łzy. Wyczerpany subtelną rozkoszą smutku, osunął się wreszcie bezwładnie na ław-