Strona:Gustaw Daniłowski - Dwa głosy.djvu/366

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
356
GUSTAW DANIŁOWSKI

strach rzucił się wszystkim na piersi. Ta wijąca się u stóp urwiska wstęga była aż nadto wyraźną odpowiedzią. Patrzyli więc w milczeniu w rzekę z szeroko rozwartemi oczyma, okryci zimnym potem, nie mogąc wzroku oderwać od lśniącej fali, która, mrucząc złowrogo, biła spienioną piersią o płyty marmurowej terasy.
Po chwili zastygłe serca jęły się tłuc szalonym rytmem, jak ptaki w klatce, a później zerwało się kilka łkań krótkich, które zamieniły się w ogólny cichy jęk.
Ten pierwszy głos boleści niemego dotychczas tłumu zbudził z głębokiego zamyślenia stojącego na uboczu człowieka.