Strona:Gustaw Daniłowski - Dwa głosy.djvu/313

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
303
WIGILIA

rzystając ze stosownej chwili, łasuje rodzynki.
Muzyk tymczasem, z jakimś gorzkim wyrazem, przygląda się nieznacznie rozpromienionej wdowie i nagle, gdy ta już ma wychodzić, ofiarowuje się zastąpić skurczybyka w odniesieniu paczek.
— Wszystko jedno — mówi na pozór obojętnie — idziemy w jedną stronę: po co malec ma darmo drzeć buty?
Uwaga ta jest tak racyonalna, że niepodobna oponować: pani Halina więc się zgadza, choć niewiadomo skąd, jest jej dziś tak dziwnie w towarzystwie muzyka, że nie wie, od czego zacząć rozmowę.