Strona:Gustaw Daniłowski - Dwa głosy.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
260
GUSTAW DANIŁOWSKI

podobnych pytaniach schwytała. Opędzała się tym myślom zawzięcie: gdy zaś to nie pomogło, uciekała do kościoła i tam się modliła niezwykle długo i żarliwie, a w tych modlitwach było coś podobnego do konwulsyjnego skurczu ręki, ściskającej drogi przedmiot, który się z palców chce wymknąć i potłuc na miazgę. Podobne modlitwy, oraz świadomość tego, że Michaś jednak »nic nie wie«, były jedynym cieniem w całej powodzi światła i ciepła, która od pamiętnego wieczora rozpromieniła jej smutną istotę i tyle wlała ożywczej rosy w spękaną grzędę jej serca, że aż świeżym kwiatem porosła. Wraz z duszą odmłodniało i ciało: czarne oczy nabrały