Strona:Gustaw Daniłowski - Dwa głosy.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
234
GUSTAW DANIŁOWSKI

śnie zaczęło się stawać coś, czego pani Andrzejowa pojąć z początku nie mogła, a co ją bolało niezmiernie.
Jakiś, zrazu nieznaczny, a potem coraz widoczniejszy, przedział tworzył się, niewiadomo skąd, pomiędzy nią a synem, rosnąc z dniem każdym. Michaś nietylko coraz rzadziej i obojętniej rozmawiał z matką, ale czasem wyraźnie jej unikał. Chodził niewiadomo dokąd, późno wracał, znosił jakieś książeczki, które w dzień chował w piecyku przyległej kuchni, a czytał po nocach; stał się poważnym, milczącym, gdy się zaś odezwał, to drwił nieraz z takich rzeczy, które w ich kamienicy uważano za nietykalne — bluźnił, poprostu, wyrażając się