Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.II.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
VI.

Czekając na wieczerzę, Anania oparł się o okno swej izdebki, uderzony ciszą panującą na dziedzińcu, przedmieściu, na polach, w pobliżu i precz ku horyzontom. Po gwarze wielkiego miasta doznawał uczucia jakgdyby ogłuchł. Było w tem coś przygnębiającego. W tem głos ciotki Tatany, rozległ się na dziedzińcu, pod bzem.
— Nania! synku, wieczerza podana. Wszedł do kuchni i zasiadł za małym, na jedną osobę nakrytym stoliczkiem, gdyż „rodzice,” zwyczajem wieśniaczym, jadali siedząc na ziemi, przed misą pełną chleba i mięsa.
Nic się tu nie zmieniło. Kuchnia była ta sama: uboga i mroczna, lecz czysta, z kominem po środku, z koszami, misami, rondlami, sitem do przesiewania mąki, worami w kącie, pełnemi jęczmienia. Przy drzwiach wisiała torba skórzana, używana przy siejbie i na zapasy przy pracy. Uwiązany do bzu wieprzak, wierzgał wesoło. Rude kocię usiadło w pobliżu, oglądając się na zasiany białym obrusem stolik i podnosząc zielonkawe oczy na Anania, który z niejakiem zdziwieniem patrzał na tak zresztą dobrze znane sobie rzeczy. Tak! nic się tu nie zmieniło, a jednak student doświadczał wrażenia,