Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.II.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Niech się stanie wola Pańska — odrzekła stara.
— Popełniła samobójstwo...
— Wieczny jej pokój.
— Oh! okropne! Boże! — krzyknął raz i drugi i zdawało mu się, że mu włosy dęba stają na głowie. Jęk jego rozległ się po całej lepiance, wypełnił ją jak wicher coby nią wstrząs!. Ucichł Anania opanował się, wszedł do izdebki.
Na tapczanie, na którym sypiał niegdyś z matką, ujrzał jej ciało rysujące się pod przykrywającem je prześcieradłem. Przez drzwi otwarte wpadł chłodny powiew wieczoru i płomień gromnicy płonącej u węzgłowia zmarłej, w pustym na poddaszu pokoiku, zawahał się pod tchnieniem balsamicznej nocy.
Anania zbliżył się do posiania, drżącą dłonią uniósł prześcieradło. Chusta pokryta czerniawemi plamami zaschłej już krwi, otaczała szyję zmarłej.
Anania zrozumiał, że Ola poderżnęła sobie gardło...
— Straszne! Okropne! — powtarzał zaciskając załamane dłonie. — Krew! Moja wina! Cóż uczyniła, jak mogła! Więc się zarżnęła? Boże mój! Boże! Nie, nie! ciotko! nie zamykajcie drzwi, tchu mi brak! nie! Moja wina! możem jej tę myśl straszną nasunął...
Wzdychał i łkał, zdjęty żalem i wyrzutami sumienia.
— Umarła zrozpaczona, widzę to teraz, a nie miałem dla niej dobrego słowa, póki pora była po temu... Bądź co bądź matką moją była, zrodziła mię, cierpiała a ja niegodny, ja to ją zabiłem, wiem to, czuję, zabiłem ją, a sam żyje.
Wdowa stała przy nim, milcząca. Ujęła jego konwulsyjnie zaciśnięte dłonie, chciała go pocieszyć, dodać mu odwagi, prosiła, by się oddalił.
— Odejdźmy, synku — mówiła łagodnie — odejdźmy ztąd. Nie rozpaczaj. Stało się, co się stać miało...