Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.II.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Kiedy, o której godzinie skonała? — powtórzył pytanie Anania, zwracając się do obcego człowieka, którego wzrok palii go i mieszał.
— U drugiej odparł mu głos basowy.
— U drugiej! — Ależ, o drugiej dopiero zawiadomiono mię że zachorowała! Czemu nie przywołano mię wcześniej?
— I cóżbyś poradził — chłodno zauważyła wdowa, z progu chaty.
— Ruszaj się no, Fidele, ruszaj! — dodała niecierpliwie, zwracając się do obcego człowieka.
— Czemuście nie oznajmili wcześniej — powtarzał Anania, zdławionym głosem, konwulsyjnym ruchem odczepiając od butów ostrogi. — Co jej było, co się stało? A doktór? Wszak wzywaliście? Czemuż mnie nie uprzedzono, nic nie wiedziałem... chcę ją widzieć.
Zbliżał się do drzwi znanej sobie izdebki, lecz wdowa, nie wypuszczając z rąk lampki, zaszła mu drogę.
— Nie teraz... i cóż chcesz wiedzieć... traf i tyle — zawołała gwałtownie niemal.
Zmieszał się bardzo.
Nonna! — prosił — nie myśl, że się boję! Idźmy!
— Idźmy jeśli chcesz — rzekła i poprzedzając go weszła na ważkie, drewniane schody. Cień jej drżał na ścianie pod samo sklepienie wydłużony, lecz doszedłszy do drzwi izdebki zatrzymała się i pochwyciła za ramię młodzieńca. Trzęsła się cała i jego dreszcz przebiegł.
— Synu — mówiła zia Gratina głos zniżając — nie przelęknij się synu... Bóg z tobą.
Pobladł. Myśl potworna i drżąca jak tam, na ścianie, wydłużony cień wdowy, ścisnęła mu serce. Czyż przeczucia jego sprawdzić się miały.
— Co? — spytał, przerażony, domyślając się prawdy.