Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.II.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

teraz, wiem dobrze, czem życie: iskra, co się zatli w istnieniu, pożera co doścignie i gaśnie, gdy jej materyału palnego zabraknie...
W tem, na myśl mu przyszło, że i w tem słodkiem, ogarniajacem mu serce uczuciu, tkwi egoizmu zakała. Kochał matkę, gdyż nie pozostawało mu już nic innego do ukochania. Gotów był poświęcić jej puste teraz życie! Spóźniona wspaniałomyślność! podobna do tęczy, obejmującej pysznym łukiem zniszczony przez huragan krajobraz... zjawisko pyszne, lecz nieużyteczne.
— Co począć z sobą — myślał, popadając znów w zwątpienie rozpaczne. — Co mi pozostaje? Bez miłości, wiary... Życie zamyka się przedemną u samego progu, w dwudziestym roku mej młodości, wówczas, gdy się winno roztwierać ze wszystkiemi swem i powaby...
Noc już była, gdy przyszedł do Fonni.
— Umarła już zapewne — myślał, schodząc z leniwie głowę opuszczającej, zmęczonej szkapy.
Na progu lepianki zawiła się wdowa po bandycie, z małą lampką w ręku. Bledsza, niż zwykle, bardziej jeszcze żółta, długa, chuda, wygląd miała widmowy, a oczy zapadłe i zaczerwienione.
Anania niespokojnem obrzucił ją wzrokiem.
— Jakże się ma — spytał, usiłował zachować pozory spokoju?
— A! ma się dobrze! Nic już biedaczce nie potrzeba, skończyła pokutowanie doczesne — bezdźwięcznym glosom odrzekła stara.
Anania zrozumiał. Niby odrętwiały, nie czuł bólu, ale też nie czuł spodziewanej ulgi.
— Czemu nie doniesiono mi wcześniej — rzekł po chwili. — Kiedy skonała? Chciałbym ją zobaczyć.
Wszedł do kuchni.
— Fidele, zajmij się koniem. Jest tam trochę słomy. Porusz no się, Fidele!