Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.I.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ka się zbliżała. Niebo pojaśniało. Wielka, samotna gwiazda świeciła po nad czarnym szczytem Orthobene, podobna do płomienia świecy w olbrzymim bronzowym kandelabrze; koguty piały, odpowiadadając jeden drugiemu zachrypłemi hejnałami, wszystkie razem zdawały się wymyślać porankowi, że się opóźni. Anania, ziewając, spoglądał na niebo. Nagle dreszcz go przebiegł od stóp do głowy. Co mu się stało? Coś mu się z duszy odrywało, lgnąc do tych szczytów wiecznych, co za podświeczniki gwiazdom służyły. Jak pątnik, obarczony zbytnim ciężarem, chce go zrzucić z ramion przed dalszą drogą, tak zapragnął ulżyć sercu, powierzając coś ze swej tajemnicy Małgosi. Zamknął okno i siadł przy stole, drżąc i poziewając.
— Zimno! — ozwał się głośno.
Sonet został odkaligrafowany na ćwiartce różowego papieru, poliniowanego w sine paski, nosił tytuł „Margeryta” i był symboliczną a wymowną alegoryą.
„Przepiękna margerytka rozkwitła na zielonej łące. Podziwiały ją wszystkie kwiaty, a zwłasz- jaskier blady i skromny, rosnący tuż obok, umierał z miłości dla łąk królowej. I oto, w pogodny dzień wiosenny, prześliczna dzieweczka, przechodząc przez łąkę zerwała margerytkę, pocałunkami pokryła, na bijącem utuliła łonie, obojętnie i niechcący depcąc po skromnym jaskrze, szczęśliwym, że śmierć znalazł”.
Odczytując swój sonet miody poeta smutny był i ponury. W wyobraźni jego na miejsce ślicznej dzieweczki, przebudzającej się po łące i zrywającej margerytkę, wystąpił kapitan od straży ziemskiej, z zawiesistemi wąsami i czerwonym karkiem, co na amatorskiem przedstawieniu siedział obok Małgosi.
Z westchnieniem włożył wiersze do koperty, lecz wahał się czy ma ją zakleić. Co pomyśli Małgosia? Czy sonet rąk jej dojdzie? Niewątpliwie,