Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.I.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wchodząc do sklepu. — Pojutrze wyjeżdżam do Cagliari, masz może jakie zlecenia?
— Wybornie się składa! — zaśmiał się jeden z czeladników podnosząc głowę nad warsztatem — przyślij mu pierścień brylantowy, by miał czem się zaręczyć z córką syndyka.
— Czemu nie — odparł butnie szewczyk i zwróciwszy się do gościa prosił go siedzieć, lecz Anania ubódł żart, ubliżający Małgosi, pożegnał więc majstra i czeladników.
Wychodząc spotkał we drzwiach chłopaka, o którym mówiono, że jest synem signora Carboni, wyrostka nazbyt wysokiego na swe lata, przygarbionego nieco, bladego, o wystających szczękach i błękitnych oczach — podobnych istotnie do oczu Małgosi, smutnych, i siną okrążonych obwódką.
— Bywaj zdrów Antosin! — pozdrowił Anania, patrzącego nań z cieniem zawiści chłopca.
Za powrotem do domu zdał szczegółowe sprawozdanie ze wszystkiego ciotce Tatanie, która, siedząc nad moździerzem, przygotowywała makagigi z migdałów, miodu i pomarańczowej skórki, podarek dla jakiejś znakomitej osobistości w Cagliari.
— Widzicie — opowiadał Anania — Kanonik podarował mi scudo, lekarz dwa liry; przyjąć nie chciałem...
— Ah! pyszałek z ciebie, synku! Nie wiesz że jest w zwyczaju u nas obdarzać chłopców, po raz pierwszy wyjeżdżających w świat z domu — mówiła ciotka Tatana, wrzucając do rondelka delikatnie pokrojone pomarańczowe skórki. Zapach smażonego miodu napełniał czystą i wesołą kuchnię, tu i owdzie stały rozwarte tobołki i kosze, przygotowane na odzież i przysmaki dla odjeżdżającego.
Anania usiadł przed kominem, wziął na kolana kota i zaczął go gładzić.
— Gdzie będę za tydzień? — pytał, pochylając