Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.I.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

była celem jego życia... o samej jeno myślał nauce... o niej samej...
Ciotka Tatana starała się uspokoić go i przekonać.
— Słuchaj! dzieckiem jesteś. Zaledwie masz lat siedemnaście, a już ci się chce za morze. Chce ci się samemu latać po świecie. Za morzem byłbyś sam, nie miałbyś do kogo słowa przemówić, sam samiuteńki w mieście olbrzymiem jak las! jak puszcza dzika! W Cagliari co innego, Signor Carboni zna tam wszystkich i każdego, zaopatrzy cię w dobre rekomendacje, zna tam pewnego markiza. Zobaczysz. Ebbene, cierpliwości synku. Gdy wyrośniesz to i tam pojedziesz. Święta Katarzyno! dziś zginąłbyś, biedne, nieopierzone jeszcze pisklę. I zajączek, co od piersi matki, gdy wylezie ze swej nory, obiega zaledwie najbliższą miedzę, wraca, znów wyjrzy na świat Boży, oswaja się z tem, z owem i później dopiero puszcza się w pole. Cierpliwości synku. Na wszystko czasu stanie! Cierpliwości... pomyśl, że będziesz nas miał w pobliżu; na wypadek wszelaki zapewniony sobie powrót pod dach rodzinny, wakacye, święta Bożego Narodzenia...
— Niech będzie Cagliari — zadecydował przekonany, czy rozbrojony Anania.
Nazajutrz rozpoczął wizyty pożegnalne. Był u dyrektora gimnazyum, u księdza kanonika, przyjaciela ciotki Tatany, u lekarza miejscowego, u deputata, był u krawca, cukiernika i u szewca Franciszka Coschide, przystojnego młodzieńca, co uczęszczał niegdyś do tłoczarni oliwy. Teraz szewczyk wzbogacił się. Jak, i na czem, nikt nie wiedział, wiedziano tylko, że założył sklep z obuwiem, miał pięciu czy sześciu czeladników, zarzucił strój wieśniaczy, dobierał słów w wyszukanej mowie i przewracał oczy do kobiet, którym sprzedawał buciki.
— Przyszedłem się pożegnać — mówił Anania,