Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.II.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tem chmura nagła spuszczała się znów na jej duszę, zabójcza chmura zwątpienia...
— Kto wie, może i pogodny, święty starzec popełnił kiedy zbrodnię jaką? Kto wie? — myślała.
Wierzyć bo nie można nikomu, na nikim polegać, ani na żywych, ani na umarłych, ani na starcach świętobliwych, ani na niewinnych niby dzieciach. Ciotka Anna Róża płakała, biła się w piersi małemi swemi piąstkami, łajała za posądzenia, któremi obrażała pamięć ojca, a potem uspokoiwszy się, szła do chorego, którego twarz wychudła i zapadłe oczy zdawały się błagać zbliżającą się śmierć, by go jeszcze oszczędziła, ominęła. Przy chorym bracie donna Anna Rosa odczuwała tylko bezbrzeżną litość, matczyne przywiązanie, boleść bez granic.
Teraz, skruszony bólem, gorączką pożarty, leżąc w tem olbrzymiem łóżku, Jakób został jej braciszkiem bardziej niż kiedybądź, a w miarę, jak traciła wiarę w żyjące i zmarłe, w starce, dzieci, święte, w miarę jak coraz głębsze nurtowały ją zwątpienia, podejrzenia, gniewy, obrzydzenie, brat ten stawał się coraz jej droższy, czułe współczucie dla niego coraz głębsze, tkliwość coraz większa, a on umierał i — straszne! — życzyć mu musiała śmierci, bojąc się jego wyzdrowienia, jak czegoś od śmierci gorszego. Śmierć ta ukochanego jedynego brata, co ją tak okrutnie osierocić miała, miała być — zresztą tylko zwiastunką gorszej, stokroć gorszej