Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.II.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ku! ku! — wołał rozbawiony Bronta.
Za jego przykładem poszli inni. Powstała wrzawa nie do opisania; na ulicy zaczęli się zbierać ciekawi i wkrótce pomiędzy publicznością uliczną a gośćmi Jakóba, zaczęła się szermierka grubych zrazu żartów, później wymyślać, kamyków, plwań sobie w oczy. Nagle wszystko przycichło. Dał się słyszeć zbliżający śpiew chóralny i w głębi ulicy zjawiły się szeregi pątników w białych komeżkach, a w lazurach powietrza zamigotały krzyże srebrne, zaszeleściały barwne chorągwie.
Ci, co stali na ulicy, ustąpili miejsca, cofając się ku ścianom domów; a ci co się rozpierali w oknach „pałacu” wyprostowali się, wszyscy odkryli głowy.
Jeden z ciekawych, w białej komży, w rzeczy samej biegar uliczny, otrzymujący za kościelną posługę trzy soldi i kawał Rawona, zastukał przechodząc w drzwi nowego domu; inni poszli za jego przykładem.
Zbliżały się chorągwie złoto zielonkawe, rozpięte na złoconych drągach, a między niemi ołtarzyk z Madonną Wniebowziętą l’stunta, o płaszczu purpurowym, przymkniętych powiekach i złożonych, jak do modlitwy, woskowych rączkach.
Do koła ołtarzyka cechowi w komżach białych, ze świecami w ręku, a pomiędzy nimi za aniołów poprzebierane dzieci: dwie śliczne blondyneczki i dwie figlarne brunetki, z których jedna chichotała unoszona przez ojca, gdyż się jej skrzydełko oberwało.