Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.II.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jakób, Bronta i ich towarzysze ugięli kolana, czyniąc znaki krzyża świętego i z rozczuleniem patrząc na żywe aniołki.
I te patrzały w okna. Jedno z dziewczątek poznało tam swego wuja i rzuciło nań karmelkiem w różowym papierku, który się odbił o ścianę domu i padł na ziemię.
Ksiądz Eliasz i jego przyjaciel, księżyna z Nuoro, w pysznych ornatach, pobledli od zmęczenia i blasku otaczających ich barw świetnych, ze złożonemi rękoma, szli wolno, śpiewając po łacinie.
— Niech ich tam! — zaklął Jakób — pewien jestem, że to są jakieś głupstwa Izydora! Patrzcieno, z jak ważną miną kroczy, potentat niby!
— Stój! — powstrzymał go Bronta, ale Jakób wychylił się cały za okno, by zwrócić na się uwagę przechodzącego i w modlitwie pogrążonego rybaka. Ten intonował pieśni, które lud powtarzał za nim chórem.
Za księżmi i Izydorem tłoczył się tłum różnobarwny, wypełniając ulice pomiędzy krzyżem srebrnym i rozwianemi chorągwiami. W słońcu połyskiwały odkryte czarnowłose głowy, łysiny spocone, czoła wysokie i nizkie, kobiece, jedwabne chusty, zasiane wzorzystemi bukietami kwiecia, gorsety czarne, rękawy żółte, ręce czerwone, oczy błyszczące, wargi purpurowe i wilgotne... Dalej wlókł się kulas jakiś, kobieta obciążona dwojgiem naraz dzieci, staruszków para, wyrostek przygryzający łodygę żółtego ja-