Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.II.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

winności, nieświadomości, ulecieć w błękitne niebo ponad chmury i obłoki, wichry, burze tego świata.
— Pij — mówił po chwili, napełniając szklankę swego gościa — wino nieosobliwe wprawdzie, ale i nie kwaśne. Pamiętam, w zeszłym roku, w dniu Wniebowzięcia, Jakób Dejas zaprosił mnie na obiad. Bał się mnie straszliwie... zdawało mu się, że wiem... że się domyślam i swatał mi swą siostrę, wiesz, wdowę. Gdybyś ją teraz zobaczył, nie poznałbyś jej! Postarzała, skurczyła się, ot tak! Jeździła ze mną i z proboszczem do Nuoro, zeznawać przed sądem. Biedaczka! Nie widziałem odważniejszej kobiety; zdawało się wówczas, że ziemię całą w jednej uniesie garści... potem skurczyła się, zmarszczyła, jak te nie przymierzając, toczone przez robaka owoce. Odwiedzam ją często i by ją rozśmieszyć, mówię: „cóź, kiedy wesele, ptaszku ty mój?” Uśmiecha się i ja się śmieję, ale płakałbym, gdybym mógł. Jakób wesół był, zdawał się zadowolony, czy uwierzysz, zamyślał o małżeństwie, a tu, pam! pam! niema go, rozpadł się. Takie to życie! Bachisia Era, zaprzedając krew krwi swojej, córkę, sądziła, że w złoconej karocy jeździć będzie, a mrze na starość z głodu. Giovanna Era... a no, Giovanna Era, jak ta przyduszona kamieniem żaba, pająk, co przędzie ustawicznie.
— Bije ją, co? — spytał sucho Konstanty.
— Bije, nie bije, nie wiem, ale czyż to niema gorszej nieraz od bicia poniewierki? Obrócono ją