Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.II.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cie, słaniały się kłosy i pole falowało kłosistą ławą. Szedł i myślał:
— Izydor powie mi „wejdź.” Zaprosi mnie do siebie i powie jeszcze: „Jakób Dejas to zrobił i umarł,” jak gdybym tego nie wiedział! I powie: „żona twoja ma drugiego męża...” Ależ to dobrze! i to wiem oddawna! „Jak to, nie płaczesz?” — zdziwi się Izydor! Jeszcze czego! miałbym płakać... dość już łez wylałem... Czyż można było przypuszczać, że wrócę tu jeszcze? Nabrałem doświadczenia, zobaczysz. Nie lada kawał świata widziałem! Morze przebyłem, nie jestem już dawnym, znanym tu niegdyś chłopakiem...
I nagle, w chwili właśnie, gdy się sam przed sobą przechwalał nabytem doświadczeniem, uczuł jak mu serce dławi tych doświadczeń gorzkich dłoń lodowata i twarda. W myśli mignęła mu chatka uboga, Giovanna, synek...
— I nic z tego nie pozostało — mówił mu głos — wiatr rozwiał wszystko jak dymy... wszystko! wszystko! wszystko!
Usiadł na miedzy, przygnieciony ciężarem swej doli. Co mu się stało? Wszak sądził, że to już przeszło, minęło, zgłuszył cierpienie, wspomnienia, a oto, z samej głębi duszy powstały tłumne, bolesne i naigrawały się, miażdżyły go, dławiły, pastwiły się nad nim. Zapomnieć, ach! zapomnieć! Wyjął z kobiałki flaszę z wydrążonej tykwy, pełną wina? i pił, pił długo, chciwie i potem rozglądał się po