Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się na przechadzce. Król Pikowy dowiedział się, że ziomka jego przeprowadzono do szpitala. Serce mu się ścisnęło, a w tej chwili właśnie stara sroka, skacząc na murze, z główką wsuniętą w nastroszone pierze, zakrakała:
— Kos-tan-ti! Kos-tan-ti.
Król Pikowy zniecierpliwił się i zawołał na głos:
— Piorun uderzył w Konstantego!
Otoczyli go więźniowie i co mu się stało, pytali ciekawie.
Król Pikowy odpowiedział:
— Nic mu się nie stało, dajcie mi pokój!
— Do dziewiątej — opowiadał po chwili Bellini — Konstanty pracował jak zwykle, obok nas. O dziewiątej zjawił się dozorca, wywołał go i odtąd nie wrócił. Wstał był z miejsca śpiesznie, pobladł strasznie, oczy mu w słup stanęły; wyszedł z dozorcą i nie wrócił więcej.
Dzień ten został Konstantemu pamiętnym na zawsze. Banek był duszny, pochmurny; chmury przelatywały nad szewcką izbą, rzucając na ściany szare cienie, z których wyłaniały się blade twarze więźniów, stosy cuchnących skór. Wszyscy byli smutni, pochmurni, przygnębieni.
Jeden z więźniów, lękający się duchów i umarłych, opowiadał, że w jego rodzinnych stronach widywano w noce ciemne, przebiegające ponad łożyskami rzek i strumieni postacie rozwiewne, białawe. Pytał Bellini’ego, czy w jego rodzinnych stronach by-