Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wały podobne zjawiska, czy widział kiedy coś podobnego.
— Ja? Nie widziałem i nie wierzę w te głupstwa.
— A! głupstwem to nazywasz — odpowiadał tamten monotonnym głosem, nie odrywając oczu od butów, które szył.
Inny, nie przestając pracować, zauważył półgłosem:
— Barania głowa.
Wierzący w duchy odwrócił się rozgniewany, lecz tamten zaprotestował żywo:
— Cóż to, nie wolno mi już mówić do samego siebie. Mam prawo mówić, co mi się spodoba: głowa barania, cielęca, psia, nawet kurza i gęsia głowa. Nie zaczepiam cię, ot mówię do... tej podeszwy.
I w tę to właśnie chwilę wszedł dozorca, wołając Konstantego. Ten, po bezsennej nocy, blady, pobladł bardziej, roztwierając szeroko zmęczone oczy.
— Kto mnie woła — pytał, odchodząc z dozorcą.
Wprowadzono go do izby zadymionej, pełnej kurzu, szaf, napełnionych papierami, o pobitych szybach, zakratowanych oknach, a przez rdzawe kraty pochmurne niebo wyglądało zadymione i zapylone. W pokoju, za wysokiem, zakurzonem biurkiem siedział urzędnik i pisał. Przed nim piętrzyły się stosy papieru. Papiery i kurz wypełniały izbę. Spo-