Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wieki, a gdy obezwładniał go wreszcie sen ciężki, trzeba było wstawać.
Giovanna przestała pisywać; raz tylko, ostatnich dni maja, pisała słów kilka, prosząc, by zaprzestał przysyłać pieniądze, gdyż zarabia sama dostatecznie na skromne życie. Potem nie pisała więcej.
Konstanty jednak spokojny był, przestał wątpić o wierności żony i list jej ostatni uważał za nowy i wymowny dowód przywiązania.
Król Pikowy, z niepokojem pewnym, wyczekiwał codziennie chwili spotkania się z nim na przechadzce. Spotkawszy, przeszywał go swemi małemi, złośliwemi oczkami, zatopionemi w okrągłych, obwisłych, żółtych policzkach. I codziennie pytał go: „co słychać nowego?”. Pytanie to dziwiło Konstantego lecz Król Pikowy zdawał się dziwić czemuś jeszcze bardziej. Mówił o rzeczach obojętnych:
— Uf! gorąco.
— Gorąco.
— Minęła wiosna.
— Minęła.
— Minął już u was ciężki przednówek.
— Minął zapewne. — Żona moja pisała, bym jej pieniędzy nie posyłał.
— A! słusznie! słusznie! przyjacielu mój! Ex-sierżant gubił się w domysłach i o mało nie gniewał, że się przepowiednie jego nie sprawdzały. Wreszcie, pewnego popołudnia, Konstantynie zjawił