Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wpław po ptaka. Żwawy byłem, mówię ci, jak rybka. Miałem lat ośmnaście...
— Na co się zdać mogą flamingi?
— To do niczego — dają się wypchać. Ot, takie długie mają nogi i skrzydła, jak aksamitne. Czy znasz tamte strony? A! prawda, byłeś w kopalniach i musiałeś zaglądać do Cagliari. Wrócę tam, odzyskawszy wolność, tam chcę żyć i umierać.
— Wydajesz mi się smutnym od dni kilku?...
— Cóż chcesz, przyjacielu! Wiosna na bożym świecie, a Wielkanoc smutna w więzieniu. W tym roku odbędę spowiedź wielkanocną.
— Ja odbyłem już.
Umilkli, pogrążeni we wspomnieniach.
Minął kwiecień, maj i minął czerwiec. Smutne mury więzienne rozpaliły się nanowo, robactwo się rozmnożyło, rozpoczęły się tortury więźniów; zaduch zabójczy panował w powietrzu, a w izbie szewckiej, gdzie straż trzymał milczący, czerwony na twarzy dozorca, skóry i podeszwy ciała i pot pracujących ludzi wydzielały ostre wyziewy.
Konstanty, coraz bardziej osłabiony i niedokrwisty, cierpiał okrutnie od robactwa. Uprzednich lat sen miał twardy i to go broniło, nie czuł zjadliwych ukąszeń, teraz budził się co chwilę, nagle, zirytowany, bezsenność go trapiła, a zmory zatruwały krótkie chwile snu. Przewracał się z boku na bok na twardem posłaniu, cierpiał niewymowne męki, słońce wschodziło nieraz zanim zdołał skleić po-