Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

koł drewniany? Poruszcie-no się, a jeśli naprawdę jesteście świętym, to chyba pora cud uczynić.
— Ah! ah! ah! — zawołał stary, powstając na nogi. Jego wysoka, łachmanami obwieszona postać zdawała się królewską, rysując się na tle zaróżowionego nieba, dzikiej zieleni, samotnych horyzontów. Wyglądał jak pustelnik.
— Idę, idę — westchnął, a Jakóbowi zdało się, że mu ciężar spada z serca.
Od tej chwili obaj rozpoczęli dzieło miłosierdzia względem osądzonego, mając do zwalczenia trzy potęgi nie ladą, nie licząc w to bierności żony więźnia. Potęgami temi były: namiętność, rozpalona we krwi młodego Bronta, zimne wyrachowanie jego matki i chciwość starej Era. Zia Martina łaskawem okiem patrzała na zamiary syna. Giovanna ubogą była wprawdzie, lecz skromnych wymagań, zdrowa, silna, pracowita, dobrym byłaby nabytkiem. Bogatsza, z lepszem położeniem synowa, nie zastosowałaby się do wielu rzeczy, zresztą koszta wesela... Ubogą rozwódkę pojąć było można bez skrzypek, zachodu, wprowadzając do domu bezpłatną niewolnicę. Przebiegła była zia Martina!
Czas płynął zwykłym swym biegiem, po nad wioską lepioną z odłamów łupkowego kamienia, po nad górami cichemi i smętnemi, po nad ich jak piaski pustyni żółtemi szczytami. Nadeszła jesień, tym razem mroczna i dość ciepła. Morze szumiało głośniej, obostrzając horyzonty i ciężkie chmury zwie-