Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szały się nizko, zasuwając mgłą powietrze, lub rozdzierając się na szare szmaty, odkrywały kawałki nieba jasne, przezroczyste i chłodne, jak kałuże wody.
Pewnego wieczoru, gdy po jasnem niebie przepływały szmaty chmur sinych, a z wiatrem dolatywały dymy pni palonych przez rolników w celu użyźnienia ziemi, Bronta dla rozgrzania wychylił niezliczoną liczbę kieliszków i skręciwszy się w kłębek w głębi chaty, rozegrzany i zadowolony, jak kot stary, rozmyślał z wzrokiem utkwionym w dalekie horyzonty. Dokoła chaty należące do Dejas’ow pola i łąki mieniły się srebrzystą falą w wieczornym zmroku. Pomiędzy brunatnemi ścianami widać było grudki ziemi napęczniałej deszczem jesiennym, a rzadkie trawy i liliowe kwiecie roniły woń wilgoci. Stada dzikiego ptactwa, duże, czarne gromady kruków i gawronów, zrywając się z zarośli, wzlatywały pod szare obłoki i znów opadały w gąszcz zarośli.
W poblizkiej zagrodzie dwóch wieśniaków, służących Dejas’ow, paliło karcze i rozbijało ziemię pod zasiew owsa i pszenicy. Ogniska, blade jeszcze w lekkim zaledwie zmroku, przezroczyste i podobne do szkła żółtawego, trzeszczały rozdmuchiwane wiatrem; dymy lekkie jeszcze kładły się nizko, roznoszac woń niby kadzideł. Płoty zagrody suche i kolczaste dzierżgały sine wzory na tle szarego wieczoru; trzody wróciły z pastwisk i tylko gdzie niegdzie, w zapadającym zmroku błąkały się cienie