Strona:Gabryela Zapolska - Śmierć Felicyana Dulskiego.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tylko takiemu podłemu doktorowi, takiemu, co to zaczyna... źle?
Milczenie.
Nagle Dulska podnosi wrzask.
— Gadaj! Tu chodzi nie o mnie, bo ja mogę skonać bez pomocy, ale tu chodzi o ciebie. Skoro nie chcesz wstać, to może cię ci panowie podniosą.
Nic nie zdoła opisać ironii i nienawiści, z jaką Dulska mówi o »tych panach«.
— Ja nie potrzebuję! — mruczy wreszcie Felicyan.
Lecz furya Dulskiej wybucha z całą gwałtownością.
— Ja się ciebie pytać nie będę... ja zrobię, co uznam za stosowne. Ja ci sprowadzę całą bandę tych rzeźników w fartuchach i z nożami. Kiedy nie chcesz słuchać żony, będziesz słuchał tych panów!... Jak ci odrąbią obie nogi, to może wreszcie wstaniesz i pójdziesz do pracy.
— Ja nie potrzebuję!... — powtarza Felicyan.
— A ja ci powiadam, że będzie tak! — wrzeszczy Dulska.