Strona:Gabryela Zapolska - Śmierć Felicyana Dulskiego.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Właśnie z bramy wychodzi młody doktorek, już nie tak szykowny w swem palcie zimowem i czapeczce, jak w długim czarnym hałaciku. Dulska bystro patrzy na niego.
— On idzie do kliniki! — mówi cichutko tuż pod jej łokciem Mela, ubrana także do wyjścia w zbyt krótkiem paletku i kapeluszu dziwacznym z błękitną pluszową kokardą.
Idzie bowiem na pensyę.
— Skąd wiesz? — pyta Dulska, odsuwając siebie i córkę od okna.
— Słyszałam!
— Radzę ci: nie słysz! — rzuca jej Dulska groźnie.
Resztę poranku Dulska spędza w milczeniu. W domu zaczyna panować konsternacya. Kucharka napróżno czeka, aby pani przeważyła mięso, a pokojówka — aby została zwymyślana. Dulska snuje się koło łóżka Felicyana, wreszcie staje i namyśla się dłuższą chwilę.
— Słuchaj! — mówi wreszcie zmienionym głosem — ile się płaci za wizytę... doktorowi.
Felicyan wysuwa głowę z pod kołdry i patrzy na nią przygasłym wzrokiem.
Milczy.