Strona:Gabryela Zapolska-Pani Dulska przed sądem.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Porwana ze snu, nie mogła na razie sobie przypomnieć, skąd się taki potworek wziął w kamienicy, i, wydawszy wrzask, zemdlała.
Sprawa tem się pogarszała, że młoda pani była w poważnym stanie.
Nastąpiła wiec serya okrutnych niepewności co do koloru spodziewanego infanta.
Ponieważ — bowiem — istnieje „zapatrzenie“.
Podniósł się wielki wrzask i oburzenie w całej kamienicy. Wszyscy zwrócili się przeciw Dulskiej, która tolerując u siebie podobne skandale, wywołuje katastrofy.
Dulska uczuła, że musi wystąpić.
I wystąpiła.
Dopadła kokotkę na ganku, gdy ta wietrzyła swe koronki i cud swego ciała.
Wspaniale i z całą godnością, błyszcząc w świetle rozżarzonego lipcowego słońca, pani Dulska żądała od Matyldy Sztrumpf: usunięcia małego murzyna z kamienicy.
I cofnęła się na próg swej kuchni, czekając.
Wszędzie drzwi i okna były napozór zamknięte, tylko przez szpary liczni byli słuchacze. Jedynie żona konduktora odważnie wyszła na dziedziniec, w bramie praczka, Maryanna Zygmuś, i stróż, filozoficznie oparty o miotłę.
Pani Dulska przygotowała się na straszną walkę.
Lecz nadspodziewanie Matylda Sztrumpf była tego dnia łaskawie usposobiona.
Machnęła koronkami, zajaśniała ramionami, potrząsnęła grzywą, wyszczerzyła zęby i niedbale rzuciła: