Strona:Gabryela Zapolska-Pani Dulska przed sądem.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czali się dziś rozmaici ludzie z podniesionemi kołnierzami u palt, najwięcej milczący i jakby nie pewni życia. Dulska odczuwała nerwowo każde takie przejście. Po sercu jej deptały te ciche kroki albo tłumione słowa. Zdawało się jej, że ona jest puszystym dywanem, po którym depcą bezlitośnie gośćie Matyldy Sztrumpf.
Zwłaszcza w nocy nerwy i słuch Dulskiej pracowały.
A myśl, że i syn jej rodzony, Zbyszko, znajduje się wśród tej czeredy, doprowadzała ją do szału.
Z początku probowała oponować, lecz ta opozycya wywarła nieszczęśliwe skutki. Kokotka z głębi swego apartamentu wyzionęła parę słów, które niezrozumiałym wrzaskiem wzbiły się w niebo.
Żyd stary właśnie rozwieszał koronki i atłasy na ganku, uśmiechnął się i spojrzał na Dulską oczyma, które z smętnych stały się groźne. Szeroko otwarte okna z sypialni kokotki wychodzą właściwie na ganek. Wbrew zwyczajowi podniesiono żółte jedwabne zasłony. Widać czerwono wyklejone ściany, szafirowe pluszowe portyery, żółty adamaszek mebli, zieloną lakierowaną wiedeńską szafę, różową kołdrę i wspaniałą amplę błękitną w złote gwiazdy, zwieszającą się u sufitu. W tym przepychu kręci się Matylda Sztrumpf, oddając się leniwe skomplikowanym czynnościom swej tualety w nieskomplikowanej formie stroju.
Na panią Dulską biją płomienie. Jeszcze „tyle ciała“ w boży dzień nie widziały mury jej kamienicy. Taka kąpiel słoneczna woła o pomstę do nieba! Gdyby się choć kąpała, ale przecież się myje! I do czego to?