Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

staje z mego życia zewnętrznego, jest nieznośne przesycenie, obrzydzenie do życia. Dzień jest szary, duszny, ciężki jak ołów: dzień zabójczy jakbym powiedział. Godziny mijają z nieubłaganą powolnością a moja rozpacz wzmaga się z każdą sekundą, coraz to okropniejsza, coraz to dziksza. Jestże to cierpienie moralne czy fizyczne? Nie wiem. Pozostaję wciąż oszołomiony i bezwładny pod ciężarem, który mnie przygniata choć nie unicestwia“. Inny list mówił: „Nakoniec otrzymałem twoją odpowiedź, dzisiaj, o czwartej, kiedy już utrącałem nadzieję. Czytałem ją i odczytywałem po tysiąc razy, aby znaleźć między wyrazami to coś, czego wypowiedzieć niepodobna, to, czegoś nie mogła wyrazić, tajemnicę twej duszy, coś bardziej żywego i słodszego jeszcze niż wyrazy nakreślone na bezdusznym papierze... Straszliwie pragnę ciebie...“
Tak wołały i jęczały te listy miłosne, rozrzucone na stole pokrytym obrusem i zastawionym niezbyt wytwornemi filiżankami, w których dymił niewinny napój.
— Przypominasz sobie — mówiła Hipolita — to było wówczas, kiedy po raz pierwszy opuszczałam Rzym i tylko na dwa tygodnie.
Jerzy zatapiał się we wspomnieniach tych wzruszeń szalonych; starał się odtworzyć je w sobie napowrót i pojąć. Ale otaczający go obecnie spokój dobrobytu nie dopomagał bynajmniej temu wewnętrznemu usiłowaniu. Wrażenie tego do-