Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jerzy przemówił:
— Szczęśliwi umarli! Oni przynajmniej już nie wątpią.
— To prawda.
Zniechęcenie bezgraniczne przebijało w ich zmęczonych głosach.
Ona schyliła głowę i odparła z goryczą, połączoną z żalem:
— Nieszczęśliwa miłość!
— Jaka miłość? — spytał Jerzy, zamyślony.
— Nasza.
— Więc czujesz, że się już kończy?
— W mojem sercu, nie.
— Chcesz zatem powiedzieć, że w mojem?
Rozdrażnienie źle powstrzymywane dodawało cierpkości jego słowom. Powtórzył z oczyma w nią utkwionemi:
— Chcesz powiedzieć że, w mojem? Odpowiedz!
Umilkła, z głową niżej jeszcze opuszczoną.
— Nie chcesz odpowiedzieć? O! wiesz bardzo dobrze, że nie powiedziałabyś prawdy.
Nastała chwila milczenia, podczas której doznawali niewypowiedzianej potrzeby czytania wzajem w swych sercach. Potem on mówił dalej:
— Tak to poczyna się agonia miłości. Ty nie masz jeszcze jej świadomości; ale ja, odkąd powróciłaś, obserwuję cię bezprzestannie i codziennie nową spostrzegam w tobie oznakę...
— Jaką oznakę?