Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/374

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sów, ukazywało się i znikało w rażącem świetle, na spalonej spiekotą ziemi, widmo epileptyka, który padał nagle u drzwi portalu; widział jak wije się pod naciskiem dwu ludzi, co chcieli gwałtem roztworzyć mu szczęki i wcisnąć klucz w usta. Ukazywało się i znikało to widmo, jak gdyby było uzewnętrznionym i widomym snem śpiącej. „A gdyby przebudziła się teraz i gdyby ta straszliwa choroba zbudziła się w niej nagle? — myślał Jerzy z dreszczem wewnętrznym. — Obraz, tworzący się w moim mózgu, jest mi może przesłanym przez nią. Może to jej sen widzę tylko. A snu jej przyczyną kto wie czy nie jest jakieś zaburzenie w organizmie, które tam rozpoczęło się i które wzrastać będzie aż do napadu choroby. Nie jestże czasami sen przeczuciem tkwiącej w nas choroby?“ Rozmyślał tak długo o tych tajemnicach materyi zwierzęcej, niejasno podpatrzonej. Na tle je o wrażliwości fizycznej, już wytworzonej pięciu wysubtelnionemi zmysłami, zwolna występować poczęły inne pośrednie jakieś zmysły, subtelniejsze jeszcze, które odsłaniały przed nim cały świat, dotąd mu nieznany. Nie byłoż możliwem, by ukryta choroba Hipolity dostarczyła mu warunków pomyślnych do skomunikowania się z nią w jakiś sposób nadzwyczajny?
Patrzał na nią uważnie, jak to czynił wóczas na łóżku w ten pierwszy dzień tak już daleki. Widział jak miga na jej twarzy drżący