Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/371

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ryalnego z pokładem spodnim swej rasy i nie pozostało mu z tego doświadczenia nic, prócz uczucia niepokonanego wstrętu. Istota jego nie mogła zapuścić korzeni w tym gruncie, nie mogła mieć nic wspólnego z tą zgrają, która jak większość zwierzęcych gatunków doszła do stanowczego swego typu, wcieliła ostatecznie w zwierzęcem swem ciele moralność swych nawyknień.
Od iluś to wieków, przez ileś generacyj uwieczniał się ten typ niewzruszony? Rodzaj ludzki zatem miał tło absolutnie niezmienne, utrzymujące się mimo falowania i ruchu stref górnych. A więc typ idealny ludzkości nie był gdzieś w przyszłości odległej u nieznanego dziś kresu, wiecznie postępującej ewolucyi; mógł on przejawiać się tylko na wierzchołkach fali, w istotach najpodnioślejszych ludzkiego gatunku. Spostrzegał teraz, że usiłując odnaleźć treść swej istoty za pomocą bezpośredniego zetknięcia się z rasą, z pośród której wyszedł, mylił się, jak się myli człowiek, który usiłowałby określić kształt, rozmiar, kierunek, szybkość i siłę morskiej fali, z biegu całej objętości wód, płynących spodem. Doświadczenie nie udało się. Równie był on obcym temu tłumowi, jak obcym byłby jakiemuś szczepowi australczyków; równie obcym był swe mu krajowi, swej ziemi rodzinnej, swej ojczyźnie, jak nim był swej rodzinie i swemu ognisku domowemu. Trzeba mu było wyrzec się nazawsze próżnych tych poszukiwań stałego punktu opar-