Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/363

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Szła z powagą, zatopiona w myślach, nie podnosząc niemal powiek, trzymając rękę, obciążoną pierścionkami na ramienia małżonka. Mąż był również młody, niższy wzrostem, niemal bez zarostu, bardzo blady z wyrazem głębokiego smutku, jak gdyby go trawiła tajona jakaś boleść. I zdało się, że widok tych obojga niesie z sobą fatalność jakiejś tajemnicy, wielce pierwotnej.
Szept powstawał gdy przechodzili. Oni nie mówili ani nie zwracali nigdzie głowy, idąc przodem przed orszakiem krewniaków, mężczyzn i kobiet, trzymających się za ręce w łańcuchu, przypominającym taniec starożytny. Jakiż ślub ci spełniali? Jakiej błagali łaski? Wieść biegła po cichutku z ust do, ust: błagali dla młodzieńca o powrót siły rodnej, której niezawodnie pozbawiło go „złe“ jakieś, co się doń przyplątało. Dziewiczość małżonki pozostała nienaruszoną; krew nie splamiła jeszcze małżeńskiego łoża.
Kiedy już stanęli u samej kraty prezbiteryum, podnieśli oboje oczy ku obrazowi w milczeniu; i przez chwil kilka pozostali nieporuszeni, zatopieni w temże samem niemem błaganiu. Ale po za nimi, obie matki wyciągały ręce, poruszały pomarszczonemi i spalonemi dłońmi, które w dniu zaślubin daremnie rozsypywały wieszczbiarskie ziarno. Wyciągały je teraz i krzyczały:
— Madonno! Madonno! Madonno!
Powolnemi ruchami, żona zdejmowała z palców pierścienie i składała je na ofiarę. Potem wyję-