Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/362

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tymczasem jeden z nich, kościsty i płowy, zapisywał coś gęsiem piórem na długim regestrze. Opuszczali zajęcie swe kolejno i szli zbierać znów ofiary. Od czasu do czasu dzwonek dzwonił i wznosiła się kadzielnica w pośród chmur dymu. Długie wstęgi błękitnawe dymu rozwijały się nad głowami tonzurowanemi i rozpraszały po za kratą. Woń kościelna mięszała się z wyziewami ludzkiemi.
Ora pro nobis, sancta Dei Genitrix...
Ut digni efficiamur promissionibus Christi.
Czasami podczas przerw niespodziewanych i straszliwych, jak chwile ciszy, w których uragan odpoczywa, kiedy tłum dyszał trwogą i oczekiwaniem, słychać było wyraźnie słowa łacińskie:
Concede nos famulos tuos...
Pod wielkim portykiem, zbliżała się pompatycznie para małżonków, w orszaku całej gromady krewnych, wśród błyskotania złotych ozdób i szelestu jedwabiów. Żona świeża i silna, miała głowę, rzekłbyś, jakiejś barbarzyńskiej królowej; o brwiach gęstych i zrośniętych, o włosach czarnych jak heban, sfalowanych i błyszczących, o ustach mięsistych i purpurowych, w których przednie zęby nieregularne podnosiły górną wargę, zacienioną puszkiem męzkim. Naszyjnik z grubych ziarn złotych, trzykrotnie opasywał jej szyję; szerokie koła, zdobne filigranowemi kwiatami, zwieszały się z jej uszu na policzki; gorsecik, połyskujący jak pancerz, obciskał jej piersi.