Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

życia i tragicznej grozy bez granic. Po raz pierwszy zajrzał on przelotnie w życie tej rasy, nieznanej dlań dotąd, całego tego ludu nędznego, pełnego instynktów zwierzęcych i zwierzęcych boleści, zgiętego i pocącego się nad glebą lub zakopanego w głębi chat, pod ustawiczną groźbą jakichś potęg tajemniczych. Między uroczem bogactwem ziemi, które wybrał na tło dla swej miłości, odkrywał gwałtowne burzenie się ludzkiego żywiołu; i sprawiało mu to takie wrażenie, jakby nagle odkrył rojące się robactwo wśród bogatych, wspaniałych zwojów włosów namaszczonych wonnościami. Doznawał tegoż samego dreszczu, który go przejmował już poprzednio przy zetknięciu się z życiem, brutalnie mu się odsłaniającem tak niedawno, na widok swych najbliższych, ojca, brata, biednej żarłocznej dewotki. Nagle przestał się czuć sam z swą kochanką pośród ubłogosławionych istot roślinnego świata, pod których korą, zdało mu się kiedyś, że dopatruje się myśli. Poczuł się wprost przeciwnie otoczonym i jakby naciskanym przez tłum nieznany, który nosząc w sobie tę samą żywotność, jaką mają pnie drzew, ślepą, uporną i niezmienną, spowinowacony z nim był związkami gatunku i mógł mu udzielić bezpośrednio swego cierpienia jednem spojrzeniem, gestem, westchnieniem, łkaniem, jękiem, okrzykiem.
— Oh, zła to okolica! — powtarzała Kandyaimierci“. 19