Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przyznał, że smak jest wyborny i poddał się w zupełności temu urokowi przelotnemu, który wydał mu się nowym całkowicie. Ogarnęła go szalona ochota zdławienia w uścisku tej wyzywającej kobiety, uniesienia jej w ramionach gdzieś daleko, jak pochwyconą zdobycz. Serce wezbrało mu niejasnym porywem ku fizycznej sile, ku jakiemuś potężnemu życiu, ku życiu uciech dzikich niemal, ku miłości prostej i surowej, ku wielkiej swobodzie pierwotnej. Doznał jakby nagłej potrzeby zrzucenia z siebie dawnej powłoki, która go uciskała, wyjścia z niej całkowicie odrodzonym, wynagrodzonym za wszystkie przeżyte cierpienia, za wszystkie zboczenia i kalectwa ducha, które krępowały jego polot. Miał wizyę halucynacyjną przyszłego istnienia, które byłoby jego istnieniem a w którem, wyzwolony od wszystkich smutnych nawyknień, od całej ich tyranii, od wszystkich błędów, zapatrywałby się na rzeczy tak, jak gdyby je widział po raz pierwszy i miał przed sobą świat cały, stojący dlań otworem, zrozumiały niby otwarta twarz ludzka. Czyżby niepodobnem być miało, by cudu tego dokonała ta młoda kobieta, która na kamiennym stole, pod dębem opiekuńczym, przełamała się z nim i podzieliła chlebem nowym? Nie mogłożby rzeczywiście, począwszy od dnia dzisiejszego, rozpocząć się dlań nowe życie?