Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

takiego spokoju niezmiernego, nadludzkiego tem więcej odbijający jeszcze od okrwawionego czoła, które pokrywały bandaże.
Ten obraz, utrwalony w pamięci, na zawsze pozostał w duszy spadkobiercy, stanowił centrum tej duszy; i po latach pięciu miał on jeszcze tęż samą wyrazistość, podtrzymywany fatalną jakąś potęgą.
Myśląc, że i on także położy się na tem łóżku, że się zabije tąż samą bronią, Jerzy nie doznawał już tego wzruszenia gwałtownego i przejmującego, jakie sprawiają nagłe postanowienia; było to raczej uczucie nieokreślone, jak gdyby chodziło o zamysł, zdawna powzięty, dopuszczony w sposób niejasny jeszcze zupełnie, na który dziś dopiero przyszła godzina wykonania. Otworzył szkatułkę, przyjrzał się pistoletom.
Była to broń wytworna, wykończona starannie, gwintowana, pistolety pojedynkowe starej fabryki angielskiej, z rękojeścią doskonale przystosowaną do ręki. Spoczywały na podścielisku jasno-zielonej materyi, cokolwiek wytartej po brzegach oddziałów, które zawierały wszystko, co było potrzebnem do nabicia. Ponieważ lufy były grube, kule były też wielkiego kalibru, z rodzaju tych, które gdy dosięgają celu, sprawiają skutek stanowczy.
Jerzy wziął jedną z nich do ręki, położył sobie na dłoni. „Zanim pięć minut upłynie, mogę nie żyć, Demetrio pozostawił jeszcze na tem łóż-