Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żną pamiątkę po matce. Było to wytwornie emaliowane dzieło starego mistrza jubilera z Guardiagrele, Andrzeja Galluci: rodzaj dziedzicznego klejnotu. „On tak lubił religijne emblemata, muzykę kościelną, zapach kadzideł, krucyfiksy, hymny katolickiego kościoła. Był to mistyk, asceta, skłonny do namiętnej kontemplacyi wewnętrznego życia; ale nie wierzył w Boga“.
Popatrzył na szkatułkę od pistoletów; i w głębi jego mózgu, jasno wystąpiła myśl, niby światło błyskawicy: „I ja zabiję się jednym z tych pistoletów, tymże samym, na temże samem łóżku“. Po krótkiej chwili ukojenia, egzaltacya brała znów górę; korzenie włosów stawały się znów wrażliwemi. Ponownie doznał najrealniejszego wrażenia dreszczu, co go przejął w ów dzień tragiczny, kiedy chciał unieść własnemi rękoma czarny welon, pokrywający twarz zmarłego i kiedy po przez bieliznę zdało mu się że widzi ranę, okropną ranę, zadaną przez wybuch broni, kulą, która rozsadziła kość czaszki na tem czole, tak delikatnem i czystem. W rzeczywistości widział zaledwie część nosa, usta i brodę. Reszta ukryta była pod bandażami kilkakrotnie okręcającemi górną część głowy, dlatego może, że oczy wyszły z orbitów. Ale usta niezmienione, nietknięte, które odsłaniał rzadki i delikatny zarost brody, te usta blade i zwiędłe, które za życia otwieały się z taką słodyczą nieoczekiwanym uśmiechem, tym ustom teraz pieczęć śmierci nadała wyraz