Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tego łóżka, jak w ów dzień straszliwy, w którym przestąpiwszy próg tego pokoju, stanął jak wryty, skamieniały z bólu wobec trupa.
Wywołany w pamięci żywego, trup z głową owiniętą czarnym krepowym welonem, z rękoma złożonemi wzdłuż ciała, zajął swe miejsce na śmiertelnem posłaniu. Jaskrawe światło, co się wdzierało przez otwarte drzwi balkonu, nie miało snąć dość siły, by rozproszyć widmo. Była to formalna wizya, nie ciągła wprawdzie ale bezprzestannie wracająca, ukazująca się na mgnienie oka, jakby za każdem podniesieniem powiek, jakkolwiek powieki widza zostawały nieruchome.
W ciszy pokoju i w ciszy własnego ducha, Jerzy posłyszał jaknajwyraźniej zgrzyt toczącego drzewo czerwia i drobny ten fakt posłużył do rozproszenia w nim na chwilę niezmiernego nerwowego naprężenia, jak ukłucie igły wystarcza do wypróżnienia nadętego powietrzem pęcherza.
Wszystkie szczegóły dnia straszliwego powróciły mu do pamięci; wieść niespodziana, którą około trzeciej popołudniu przyniósł do Sarsa posłaniec zdyszany, jąkający się hałaśliwie; odbyta piorunem niemal podróż konno wśród żaru lata, między wzgórzami płonącemi ogniem — a podczas tej drogi nagłe zawroty głowy, prawie omdlenia, pod których wpływem, chwiał się na siodle; potem dom, napełniony szlochem i jękami, pełen trzasku drzwi, któremi wstrząsał wicher, pełen szumu szalejącej krwi w jego żyłach; a nakoniec