Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

źle pokrywaną człowieka, któremu udał się czyn niecny; kiedy miał w duszy pewność, że się dał złowić na haniebne szalbierstwo; kiedy pomyślał o badaniu tych, którzy go oczekiwali w tamtym drugim domu — wtedy przejął go bezużyteczny żal tego czynu tak mocno, że omal nie wybuchnął najwyższem oburzeniem, że nakoniec podniósł się w nim bunt przeciw temu złoczyńcy, w obronie własnej swej rodziny, praw pogwałconych matki i siostry. „A! więc to było prawdą, więc to było prawdą wszystko, co mówiła mu matka! Wszystko było prawdą! Ten człowiek nie miał już i cienia hamulca i cienia wstydu Nie cofał się przed niczem i przed nikim, kiedy chodziło o zrobienie pieniędzy. I poczuł raz jeszcze obecność nałożnicy, tej kobiety drapieżnej i nienasyconej, która się ukrywała niezawodnie w sąsiednim pokoju, podsłuchiwała, szpiegowała i czekała tam na swoją cząstkę łupu.
Rzekł więc, choć nie udawało mu się w zupełności zapanować nad dreszczem, który nim wstrząsał:
— Przyrzekasz mi... przyrzekasz mi, że te pieniądze nie posłużą ci... na nic innego?
— Ależ tak, ależ tak — odpowiedział ojciec, który już teraz okazywał jak bardzo go drażni to naleganie, i który widocznie zmienił zachowanie, odkąd nie potrzebował już błagać i udawać, by otrzymać to, czego żądał.