Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nikim. Stracił formalnie rozum; zdawało się, że ogarnęło go istne szaleństwo. Zrujnował swe dobra, wyciął lasy, wyprzedał inwentarz, jak mógł, na oślep, pierwszemu lepszemu, kto mu dawał więcej. Teraz zaczynał ograbiać dom, w którym porodziły się jego dzieci. Oddawna już miał chrapkę na to srebro, srebro familijne, starożytne, dziedziczne, strzeżone z nabożeństwem, jak relikwia dawnej wielkości domu Aurispów, przechowywane niepodzielnie aż po dziś dzień. Nie pomogło nie ukrywanie go. Diego zmówił się z ojcem i dwaj wspólnicy, oszukawszy jak najbaczniejszą uwagę, pochwycili je, aby następnie rzucić w Bóg wie czyje ręce!
— Nie wstydzisz ty się? — mówiła dalej, zwrócona do Diega, który z wielkim trudem hamował wybuch wrodzonej gwałtowności. Nie wstydzisz ty się przeciw mnie występować a łączyć się z ojcem? Przeciw mnie, która ci nigdy nie odmawiałam niczego, o co mnie tylko prosiłeś, która spełniałam wszystko, czegoś żądał! A przecież wiesz, wiesz to dobrze, na jaki cel obracane te pieniądze. I nie wstydzisz się?.. Nie mówisz nic? Nie odpowiadasz? Twój brat jest obecnym, patrzaj. Powiedz mi, gdzie się podziała skrzynia? Domagam się tego, muszę wiedzieć, słyszysz?
— Powiedziałem już, że nic nie wiem, że nie widziałem skrzyni, żem jej nie brał — zawołał Diego, nie hamując się już wcale, z wybuchem gru-