Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

piersią! Ale ty tylko, ty jeden podobnym jesteś do niego, ty sam wyłącznie... Co się tyczy innych, Bóg miał przynajmniej litość nademną... O Boże! niech imię Twoje będzie pochwalone, błogosławione na wieki, za łaskę, którą mnie udarowałeś! Ty jeden tylko do niego jesteś podobny, ty jeden...
Obróciła się do Jerzego, który stał jak skamieniały, bez ruchu, bez dźwięku. Podbródek jej drgał spazmatycznie i wstrząsały nią konwulsyjne drżenia tak, że zdawało się, iż lada chwilę upadnie na posadzkę.
— Teraz możesz przypatrzeć się życiu, jakie tu pędzimy! Powiedz, widzisz teraz? Codziennie nowa jakaś infamia. Codziennie trzeba staczać walkę, bronić od rabunku ten dom nieszczęśliwy, co dziennie, bez wytchnienia! Czy wierzysz teraz, że twój ojciec, gdyby mógł, wyrzuciłby nas wszystkich na barłóg, wydarłby nam ostatni kawałek chleba od ust! I tak będzie; koniec końcem dojdziem do tego. Zobaczysz, zobaczysz...
I mówiła wciąż dysząc, z tłumionem łkaniem w głosie przy każdej pauzie, od czasu do czasu wydając chrypliwe okrzyki, będące wyrazem dzikiej niemal nienawiści, nienawiści niepojętej rzeczywiście u istoty z pozoru równie delikatnej. I raz jeszcze wszystkie obwinienia wydarły z ust jej się. Ten człowiek nie miał już żadnego względu, żadnego zgoła wstydu. Byle tylko zyskać nieco pieniędzy, nie cofał się już przed niczem i przed