Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pod grozą najwyższego chwilami przestrachu odważał się myśleć i o tem już haniebnem wyjściu; rozważał, kombinował sposoby wykonania, badał najdrobniejsze szczegóły, wyobrażał sobie rezultaty. Ale w tych scenach obmyślanych, bolesna i sterana twarz matki stawała przed nim, jak nie dający się znieść wyrzut sumienia. Zastanawiał się nad własnym egoizmem i słabością, a rozmyślania te oburzały go na samego siebie; gwałtem, z zaciętością dziecinną upierał się, by odnaleźć w sobie jakąś bodaj cząsteczkę energii, którąby mógł podbudzić skutecznie przeciw tej większej części swej istoty tak, by odnieść nad nią zwycięztwo, jak nad nikczemnym, pospolitym tchórzem. Ale ten bunt sztuczny nie trwał długo, nie doprowadzał go zaś bynajmniej do męzkiego postanowienia. Wtedy zabierał się spokojnie do zbadania swej sytuacyi i łudził się samąż ścisłością swego rozumowania. Myślał: „Na cóż mogę się przydać? Jakiemuż złemu interwencya moja mogłaby zapobiedz? Ten czyn, który z taką przykrością przychodziło ma wymódz na sobie, czyliż przyniesie zysk jaki rzeczywisty? I jakiż zysk wogóle?“ Ponieważ w sobie samym nie udało mu się znaleźć potrzebnej energii do wykonania tego czynu, ponieważ nie umiał wzbudzić w sobie owego buntowniczego usposobienia, zwrócił się przeto do metody wprost przeciwnej: usiłował dowieść sam sobie bezowocności tego czynu, wyrozumować, że on jest bezpo-