Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
IV.

Kiedyż? Kiedy? Postępek, który mi chcą narzucić, staje się zatem nieuniknionym? Będę zmuszony więc rozmówić się stanowczo z tem bydlęciem?“ Jerzy patrzał na zbliżającą się tę chwilę z szaloną obawą. Nieprzezwyciężony wstręt przejmował go do głębi istoty na samą myśl, że miał się znaleźć sam na sam w zamkniętym pokoju z tym człowiekiem.
W miarę, jak dni mijały, czuł, jak w nim wzrasta ta trwoga i upokorzenie, którem go przejmowała dotychczasowa bezczynność; czuł, że matka jego i siostra, że wszystkie ofiary spodziewały się po nim, pierworodnym, tego czynu energii, protestu opieki. I w rzeczy samej, pocóż go tu przyzwano? Odtąd nie wydawało mu się już możliwem odjechać, zanim nie spełni tego obowiązku. Z pewnością w ostatniej chwili mógłby wymknąć się bez pożegnania, uciec a potem napisać list tylko, w którym usprawiedliwiłby swe postępowanie jakimśkolwiek prawdopodobnym pretekstem...