Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

To tak, jak gdybym czuła, że mnie ubiega krew z serca, kropla za kroplą...
Przerwała sobie, ocierając z łez oczy, udręczona śmiertelnie.
— Gdybyż przynajmniej — dodała — gdybyż przynajmniej to, które noszę w mojem łonie, urodziło się, nie mówię już pięknem, ale zdrowem! Gdybyż, bodaj ten jeden raz, Bóg się zlitował nademną.
I umilkła, uważna, jakby chcąc wywnioskować jakim będzie to nowe życie, drżące w jej łonie. Jerzy ujął ją za rękę. I przez kilka minut, na ławce, brat i siostra pozostali nieporuszeni i niemi, przygnieceni ciężarem istnienia.
Przed nimi ciągnął się ogród pusty i opuszczony. Cyprysy wysokie, proste, nieruchome wznosiły się z religijną jakąś powagą w niebo, niby świece wotywne. Słabe podmuchy, które chwiały sąsiedniemi krzewami róż, tu i owdzie tylko strącały nadwiędłe kwiaty. Od czasu do czasu milkły lub wzmagały się dźwięki fortepianu płynące z domu.