Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

znajdę tej sposobnej chwili; nie rozmówię się z nim“.
Pozostali we wgłębieniu okna. Matka otworzyła je mówiąc:
— Wynoszą ciało don Defendente Scioli.
Oparli się o balkon, jedno obok drugiego. Ona dodała patrząc w niebo:
— Co ca dzień!
Guardiagrele, miasto z kamienia, połyskiwało w pogodnem majowem słońcu. Orzeźwiający wiatr poruszał trawki na ściekach rynien. We wszystkich szczelinach, od podwalin aż do szczytu Santa-Maria-Maggiore, przystrojona była w drobne, delikatne roślinki, rozkwitające niezliczonemi kwiatkami fioletowemi, tak że stara katedra wznosiła w niebiosy czoło, pokryta dwoistym płaszczem kwiatów z marmuru i kwiatów żywych.
Jerzy rozmyślał: „Nie zobaczę już Hipolity. Mam smutne przeczucie. Wiem dobrze, że za pięć lab sześć dni pojadę na wyszukanie pustelni, wymarzonej przez nas; ale równocześnie wiem doskonale, że będzie to trud próżny, że nie osiągnę tego, do czego dążę, że napotkam na nieznaną mi przeszkodę. Jakże to wszystko, czego doznaję, jest dziwne i nieokreślone! Nie ja to wiem, ale we mnie jest ktoś, co wie, że to wszystko skończy się niebawem“.

1 myślał dalej: „Nie pisze już do mnie. Odkąd tu jestem, odebrałem od niej tylko dwa telegramy: bardzo krótkie: jeden z Pallanza, drugi z Bel-